Skylar i Beautiful Creature –
dziękuję za komentarze!
Zapraszam do kolejnego odcinka :)
3. Drugie piętro
Poranek nie był łaskawy.
Nieznośny ból głowy nie pozwolił Tommy’emu wstać z łóżka. Sięgnął on po
laptopa, którego miesiąc temu pożyczył od jednej ze znajomych. Najbliższe
tygodnie nie zapowiadały się najlepiej; brak wypłaty wiązał się z przerwą w
terapii i przymusową głodówką. Blondyn przetarł zmęczone powieki i podniósł
wzrok, gdy ktoś bez uprzedzenia wtargnął do jego pokoju.
- Idziemy na
śniadanie do Goofy’ego. Wybierasz się z nami?
Blondyn wziął głęboki oddech i
przeczesał palcami zmierzwione włosy. – Jestem w dupie. Jakiś kretyn się do
mnie przyczepił i muszę oddać pensję na jego pieprzony garnitur.
Marry zmarszczyła brwi. – Co na
to Smith?
- Wiesz, że
mamy problemy w relacjach. Będzie kopał leżącego, dopóki biedak nie zdechnie.
Potrzebuję dorywczej pracy.
Dziewczyna oparła łokcie o kolana.
– Daj mi pomyśleć. Szukasz czegoś konkretnego?
- Czegokolwiek
– Odparł Ratliff, siadając obok znajomej. – Byle w ciągu dnia. Nocami muszę być
tutaj.
- Wiesz… -
Zawahała się. – Jeden z moich klientów rozkręca mały biznes.
- Dziewczyno,
to odpada… - Westchnął, zbliżając się do okna. Obserwował grupę przyjaciół,
opuszczającą Bert’s Theatre.
- Możesz
zgłosić się na casting do sesji zdjęciowych. – Rzekła z uśmiechem. – Za trzy godziny
pracy dostaniesz ze sto dolców.
- Jeśli mam
wypinać dupę przed kamerą, to wolę zdechnąć z głodu. – Odparł surowym tonem.
- W każdym
razie – Powiedziała, wstając z miejsca – Zostawię ci namiary. Może sytuacja
zmusi cię do pewnych rozwiązań. Jesteś pewien, że nie chcesz z nami iść?
- Przyda mi
się zimny prysznic… - Odparł blondyn, kierując się w stronę łazienki.
Zatrzasnął za sobą drzwi, uderzając pięścią w jedną ze ścian.
***
Gdy światła otulające scenę ciepłymi
żółciami zgasły, rozbrzmiały gromkie brawa. Adam wziął głęboki oddech – po raz
pierwszy od dwóch godzin. Jeden z ostatnich, najlepiej wyprzedany musical
wypadł znakomicie. Aktorzy ukłonili się jeszcze raz, nim udali się do wspólnej
garderoby, by omówić wszelkie, drobne pomyłki, których nie mogli sobie
wybaczyć. Czarnowłosy puścił w końcu trzymane od początku kciuki i przyjął
pierwsze gratulacje. Jego zaskoczenie sięgnęło zenitu, gdy po chwili stanął
twarzą w twarz ze swoim bratem Neilem.
- Rzeczywiście
macie potencjał. W teatrze byłem może trzy razy w życiu, ale ten musical pobił
wszystko, co dotąd widziałem. – Rzekł, wręczając Adamowi bukiet żółtych
tulipanów.
- Daruj sobie!
– Roześmiał się brunet, ściskając brata. – Trzeba było mnie uprzedzić.
Przygotowałbym ci nocleg, kolację. Jak trzymają się rodzice?
- W porządku.
– Uśmiechnął się Neil – Mama czeka, aż nas odwiedzisz. Zagroziła, że sama
zawita tu kilka tygodni, jeśli się nie pofatygujesz. Opowiadaj bracie jak się
trzymasz, jak idzie twój interes, no i najważniejsze – jak twoje życie prywatne.
Adam roześmiał się w głos. –
Zaczekaj na mnie za kulisami. Jesteśmy już wolni, więc zaraz poleje się wódka,
a dziewczyny zaserwują tosty.
- Na to
czekałem! – Neil poklepał brata po plecach i pozwolił odprowadzić się Van do
garderoby.
***
- Moi drodzy!
– Zawołała Vanessa – To, co lubicie najbardziej. – Rzekła, stawiając pośrodku grupy
talerz pełen świeżych tostów. – Ktoś życzy sobie herbaty? – Spytała, gdy zza
jej pleców wychylił się Terrance.
- Skarbie, nie
ośmieszaj się. – Wymamrotał, stawiając na podłodze cztery półlitrowe butelki
czystej wódki. – Za naszego najwierniejszego widza!
- Filantropa.
– Rzekła kokietująco Van, siadając obok Neila. – Szczerość czy wyzwanie?
- No nie! –
Zawołał Lambert, łapiąc się za głowę. – Nadal w to gracie?
- Co wieczór.
– Terrance puścił w jego kierunku perskie oko. – Zbyt wiele wspólnych wieczorów
omijasz.
- Zgadzam się
– Rzekła Van. – Poprawia genialny scenariusz, którego wciąż nie chce nam pokazać.
Zamyka się w tej ciasne klitce na końcu korytarza i śpiewa ballady, za które
Metropolitan Opera House zapłaciłaby grube miliony.
Adam tylko kręcił głową, biorąc
raz po raz głębszy oddech. Sięgnął po dwa tosty i zajął miejsce obok
Terrance’a, który otwierał pierwszą tego wieczoru butelkę.
Wieczór upływał w niezwykle
przyjaznej atmosferze. Potężną salę wypełniały salwy śmiechu i zabawne
komentarze. Adam odstawił swoją lampkę wina, czując nasilające się zawroty
głowy. Ominął połowę gry w, analizując w głowie ostatnią scenę powstającego
musicalu.
- Pytanie
trafia do… mojego małego braciszka! – Zawołał Neil, opróżniając do dna kolejny
kieliszek.
- Nie, błagam…
- Jęknął Lambert, powracając do rzeczywistości.
- Dlaczego nie
świrujesz z Van?
- Co?! –
Ryknął Adam, na co większość odpowiedziała zgryźliwymi komentarzami. Następnie
przeniósł wzrok na Van, która mimo uśmiechu wyglądała na speszoną.
- Twoja
sugestia jest niedorzeczna. Łączy nas przyjaźń. – Odparł zdecydowanie. – Zawsze
świetnie się dogadywaliśmy.
- No właśnie.
– Potwierdził Neil, pochylając się w stronę brata. – Co stoi na przeszkodzie?
Czarnowłosy nie potrafił
odpowiedzieć na to pytanie. Czuł na sobie wzrok niemal wszystkich przyjaciół,
co wprawiało go w coraz większe zakłopotanie.
- Zajmij się
swoim biznesem, mój drogi. – Skwitował Lambert, wstając z miejsca. Chwiejnym
krokiem udał się w stronę sypialni. Miał nadzieję, że krótka drzemka odwiedzie
go od mdłości.
Opadł na materac, zakładając ręce
za głowę. Rozbłyski świateł pod sufitem mieniły się na tysiące kolorów, co
wywołało uśmiech na młodej twarzy. Kochał życie; nie tylko w alkoholowym
transie, ale także na trzeźwo. Doceniał każdy dzień, który przynosił mu pełnię
szczęścia. Nagle poczuł, że jego materac zadrżał. Kiedy zwrócił wzrok w bok,
ujrzał Van, leżącą tuż przy nim.
- Wiesz co?
Nadal zastanawiam się nad pewną rzeczą. Dlaczego stanąłeś w obronie tego
nieprzyjemnego gościa? – Spytała, przewracając się na plecy. – Był pierwszą
osobą, do której miałeś jakiekolwiek zastrzeżenia, a mimo wszystko stanąłeś po
jego stronie.
Adam uśmiechnął się pod nosem. –
Słyszałaś, co powiedział ten cham w garniturze? Obraził jego matkę. Nie mam
szacunku do takich ludzi. Właściwie to chyba jedyna rzecz, która przesądziła o
mojej decyzji. Mam nadzieję, że nie poniósł konsekwencji.
Van nie zamierzała odpuścić.
- Rozmawiałeś
z nim. O czym? Dlaczego?
- Och, daj
spokój! – Westchnął, zakrywając oczy ramieniem.
No właśnie, dlaczego? Co sprawiło, że przejąłem się bezczelnym
gówniarzem?
- Jesteśmy tu
sami? – Spytał, podpierając się na łokciach. Rozejrzał się dookoła, a do jego
uszu docierały jedynie odgłosy dochodzące z sąsiedniego pokoju. – Nie będę
owijał w bawełnę, Van. Planuję obsadzić cię w głównej roli. Mam na myśli
Esmeraldę.
Dziewczyna patrzyła w niebieskie
oczy. Uśmiechnęła się, by po chwili parsknąć śmiechem.
- Żartujesz. Wszyscy
wiedzą, że jesteśmy sobie bliscy. Będą mieli do ciebie żal, że nie jesteś
obiektywny. Maria gra pierwsze skrzypce i czeka na swój debiut. Anna też nie
miała swoich pięciu minut.
- Umiesz
śpiewać. Trzymacie ten sam poziom. – Rzekł Adam. – Z resztą nie o sam wokal
chodzi. Dobrze grasz. Twoja charyzma i osobowość pasują do mojej bohaterki. Nie
mów o tym nikomu, ale jestem niemal pewien, że zajmiesz to miejsce. Nie miałaś
jeszcze swojego wielkiego debuts.
- Wow… -
Jęknęła Van, przybierając podobną pozycję co Adam. – Ale… co to ma do tego wątłego kelnerzyny?
Adam zatrzymał wzrok na jej
twarzy. Po chwili opadł na materac.
- Nie wiem.
Chyba widziałem w nim Febusa.
- Daj spokój,
chyba nie mówisz poważnie? To jakiś nędzny pryk. Z resztą nie należy do naszego
zespołu, więc nawet nie zaprzątaj sobie nim głowy. Masz genialną obsadę i choć
jesteśmy przyjaciółmi, czasami skaczemy sobie do gardeł. Dobra rola jest
zapłatą za nasz wysiłek. Odkąd wyjawiłeś tytuł kolejnego musicalu, wszyscy
prognozują, że Alan zajmie rolę księcia.
Adam w milczeniu wpatrywał się w
sufit. Nie potrafił wytłumaczyć z jakiego powodu miał przed oczami twarz
nieznajomego chłopaka.
- Ma
charakter.
- Kto? Alan?
- Ten blondyn
z klubu.
- O Boże. –
Westchnęła Van, dosiadając bioder Adama. – Daj z nim spokój. Może ty wolisz
facetów?
Lambert zmarszczył czoło. – Van!
Spadaj. – Rzekł, próbując zrzucić ją na sąsiedni materac. Dziewczyna pochyliła
się nad jego twarzą.
- No co ty? –
Roześmiała się – Poważnie?
- Nie. –
Odparł stanowczo Adam.
- Nie? –
Spytała, zbliżając swoje wargi do jego ucha. – Nie miałbyś ochoty popatrzeć jak
zdejmuje z siebie tę czarną firmową koszulkę? A później rozpina pasek…
Lambert roześmiał się, próbując
odsunąć dziewczynę. – Van! Zjeżdżaj ze mnie. Co do Alana…
- Jak trzymasz
jego soczystego, i gorącego… - Szeptała erotycznym tonem, co wywołało jeszcze
głośniejszy śmiech bruneta.
Zsunął dziewczynę ze swoich
bioder i usiadł, podpierając się podłogi. Odwrócił wzrok.
- Wiesz co? Jesteś
obleśna.
Aktorka roześmiała się, obejmując
Adama za kark. – W sumie był całkiem niezły. Spotkałabym się z nim.
- Daleko nie
masz. – Skwitował, spoglądając w brązowe oczy – Chociaż w takim stanie nie
wpuszczą cię nawet do burdelu. Szczerze mówiąc to myślałem, że mierzysz wyżej…
Żartowali tak długo, aż zmorzył
ich sen. Neil zastał ich wtulonych w siebie, pośrodku oceanu rozrzuconych
materaców.
***
Tommy dotarł pod wskazany adres.
Kartka, którą trzymał w dłoniach była na tyle wymięta, że nikt nie potrafiłby
odczytać numeru mieszkania. Nie przeszkadzało mu to. Znał go na pamięć.
Podszedł do domofonu, długo
zastanawiając się, czy wykonać następny krok. Miał wrażenie, że każdy potrafi
odczytać z jego twarzy przyszłe zamiary. Przechodnie przypatrywali mu się
zupełnie inaczej niż do tej pory. Być może wszystko za bardzo brał do siebie.
Dwadzieścia trzy. Zadzwonił do
domofonu, czując, jak serce zaczyna wyznaczać tempo jego oddechu. Słyszał szmer
dochodzący z jego krtani. Drzwi zostały otwarte i nie zastanawiając się dłużej
wszedł na klatkę schodową.
Zaczęły ogarniać go mdłości; nie
był pewien czy wywołane były głodem czy stresem. Ostatnio jedno i drugie
towarzyszyło mu częściej, niż tego oczekiwał. Wątpliwości nie dały mu ani chwili
wytchnienia. Potrzebował dodatkowego zajęcia, które nie będzie wyczerpujące, a
jednocześnie przyniesie mu wystarczająco wysoki zarobek. Nie mógł zapominać o
dwunastogodzinnej pracy w nocy przez sześć dni w tygodniu. Smith odpuszczał
jedynie poniedziałki, gdzie ruch był tak mały, że sam potrafił poradzić sobie z
drobnymi obowiązkami.
Wszedł po schodach na drugie
piętro, stając przed drzwiami z właściwym numerem. Czy mógł nazwać to uczucie
strachem? Nie. To było przerażenie. Dezorientacja, jakiej jeszcze nigdy nie
doświadczył.
Drzwi otworzyły się, choć nawet
nie zapukał. Przed jego obliczem stanął młody, rudowłosy chłopak. Był z
pewnością młodszy, choć wyższy i nieco potężniejszej budowy.
- Casting? –
Zapytał z szerokim, ciepłym uśmiechem na ustach.
- Można tak
powiedzieć… - Odparł niepewnym tonem, przyjmując zaproszenie wejścia do środka.
- Jestem
Maxie. – Rzekł chłopak, wyciągając rękę w kierunku blondyna.
- Max? – Tommy
uścisnął dłoń rudowłosego.
- Maxie. Przez
trzy razy x. Właściwie to Maxxxie Sun.
Tommy wpatrywał się nieprzytomnym
wzrokiem w twarz chłopaka.
- Tyle
wystarczy wpisać w wyszukiwarkę, żeby napatrzeć się na twojego fiuta?
Uśmiech spłynął z twarz osiemnastolatka.
Zacisnął wargi i wsunął kciuki za szlufki swoich spodni.
- Chodź za
mną. – Rzekł mniej rozentuzjazmowanym tonem i poprowadził Ratliffa w stronę
największego pomieszczenia.
Był to zwyczajny pokój z trzema
parasolami i dodatkowym oświetleniem w postaci mocnych żarówek. Pośrodku
pomieszczenia otulonego bielą i pastelami ścian stała duża, skórzana kanapa.
Tommy rozejrzał się dookoła, ignorując obecność fotografa, który zajęty był
swoim prężącym się na łóżku modelem.
- Tak jest!
Otwórz się! Odwagi na koniec! – Słyszał za swoimi plecami. Wpatrywał się w
rudowłosego chłopaka, który nieśmiałym wzrokiem lustrował Ratliffa.
- Solo? –
Zapytał, zakładając ręce na piersi.
- Co?
- Pytam, czy
jesteś zainteresowany sesją, w której grasz tylko ty. – Wyjaśnił łagodnym tonem
Maxie.
- Innych opcji
nie biorę pod uwagę. – Skwitował Tommy, czując suchość w swoich ustach.
Próbował opanować drżenie ciała na myśl o tym, co za chwilę go spotka. Jeszcze
miał szansę, by się wycofać – wyjść i odpuścić .
Znaleźć inne zajęcie…
- Och, Ty
musisz być Tommy Joe. – Usłyszał za plecami obcy głos. – Luna uprzedzała, że
możesz się odezwać.
Stanął twarzą w twarz ze starszym,
wąsatym mężczyzną. Sprawiał raczej łagodne wrażenie, jednak chłopak wciąż czuł
swoisty niepokój, gdy musiał spojrzeć nieznajomemu prosto w oczy.
Do jasnej cholery, co ja tutaj robię?
- Tak… -
Odparł z zawahaniem, wyciągając dłoń. Nie wiedział, co powinien powiedzieć; po
prostu stał, czekając na jakikolwiek komentarz ze strony mężczyzny, który nawet
się nie przedstawił.
- No dobra,
rozbieraj się i zobaczymy, co można z ciebie wycisnąć. – Rzekł, opuszczając
swój aparat. – Wymienię akumulator i wracam. – Dodał, nim ulotnił się z pokoju.
Ratliff wplótł palce we włosy i
zatoczył okrąg. Opadł na kanapę, przecierając twarz dłońmi.
- Teraz to
twoje narzędzie pracy. – Skomentował rudowłosy, próbując rozluźnić atmosferę.
Tommy nie odezwał się ani słowem.
Wpatrywał się w przeciwległą ścianę, próbując skonfrontować ze sobą wszystkie
za i przeciw. Był zbyt zdenerwowany.
A jeśli dowie się o tym ktoś ze znajomych? Nie, nie ma szans. Nie ma
takiej opcji…
Zrzucił z ramion skórzaną kurtkę.
Przerażała go świadomość, że to dopiero początek.
Niechętnie sięgnął do suwaka
swojej bluzy. Przemierzał drogę w dół; centymetr za centymetrem. Wziął głęboki
oddech, gdy poczuł, że zaczyna brakować mu powietrza.
Czy ja się w ogóle do tego nadaję? Jestem cholerną szkapą, nie modelem…
Spojrzał w dół, gładząc swoją
koszulkę z wypranym nadrukiem zespołu The Cure. Zacisnął powieki, powtarzając w
głowie kilka słów. Zaczęły brzmieć jak mantra, w którą próbował uwierzyć. Będzie dobrze, zaraz będzie po wszystkim,
wszystko gra…
- No jak tam,
Tommy? – Zapytał wąsaty mężczyzna, wkraczając do pokoju.
- Spodziewałem
się jakiejś rozmowy… - Mruknął Ratliff, krzyżując palce swoich dłoni.
- No, zasady
są proste, no. – Rzekł wąsaty – Robimy teaser, jeśli banki zdjęć cię kupią no
to podpisujemy jakąś wiesz, umowę. – Zarechotał. – Dziś dostaniesz sto
pięćdziesiąt, jeśli będziesz dobrze współpracował. Do ręki, wiesz, nie chcemy
się bawić w podatki.
Tommy znacząco pokiwał głową. –
Ile… - Spróbował zadać pytanie, jednak głos ugrzązł w jego gardle. – Ile zdjęć
zrobisz?
- Około
pięciuset. – Rzekł, widząc przerażenie, które wstępowało na twarz blondyna. –
Ale spokojnie. Wybierzemy pięćdziesiąt – sześćdziesiąt najlepszych ujęć. Dobra,
rozbieraj się, muszę sprawdzić, czy w ogóle warto się w to bawić.
Czuł na sobie dwie pary oczu, które
śledziły każdy jego ruch. Przywykł do nagości z powodu częstych wizyt u
lekarzy, jednak zawsze mógł skorzystać chociaż z parawanu. Tym razem surowej
ocenie miał zostać poddany każdy fragment jego ciała.
Zdjął koszulkę i wbił wzrok w
ziemię. Chłonąc panujące dookoła milczenie zaczął rozpinać swoje spodnie.
Zsunął je i rzucił na bok, prostując się przed parą mężczyzn.
- No dobra,
ale przejdźmy do rzeczy. – Rzekł fotograf, zakładając nogę na nogę pokaż to, za
co dostajesz pieniądze.
Dopiero w tej chwili dotarło do niego,
w co się wplątał. Choć całe życie szydził z kobiet z którymi pracował, teraz
sam znalazł się w podobnym położeniu.
To tylko zdjęcia, z nikim nie musisz tego robić… Jesteś
usprawiedliwiony.
Wsunął kciuki pod materiał
bielizny i zawahał się. Dopiero przy drugim oddechu zsunął bokserki, pozbywając
się ostatniego elementu garderoby.
- Okej. –
Rzekł neutralnym głosem fotograf, pochylając się do przodu. Poprawił okulary,
spływające po jego nosie i zaczął analizować nagie ciało.
Tommy w tym czasie spojrzał na
rudowłosego chłopaka, który obojętnym, lecz bacznym wzrokiem przyglądał mu się
od góry do dołu. Ratliff przeniósł wzrok za okno.
- Dobra, obróć
się. – Usłyszał polecenie, któremu próbował sprostać. Zacisnął powieki,
przeklinając w myślach swoje imię.
- Ile ty masz
lat, co?
Tommy odwrócił się w stronę
mężczyzn.
- Dwadzieścia
cztery.
- Co sądzisz,
Maxie? – Fotograf zwrócił się w stronę rudowłosego.
Chłopak przyglądał się
Ratliffowi, ale tym razem w inny sposób. Trzymał dłoń przy swoich ustach,
przyglądając się twarzy chłopaka.
- Skategoryzuj
go jako dwudziestoletniego twinka.
- Myślisz? –
Wąsaty przeczesał palcami swoje szpakowate włosy. – Obiektyw doda mu lat.
- Rób zdjęcia.
– Rzekł młody chłopak, wstając z miejsca. – To twoje złote jajo. Jest naprawdę…
- Zawahał się, czując na sobie wzrok brązowych oczu. – Wydaje się być
profesjonalistą. Nawet jeśli nie ma doświadczenia. – Dodał.
- Dobra, Tom.
Myśl, jaką chcesz ksywkę, a w tym czasie zrobimy ci kilka miłych zdjęć.
- Jakieś
wskazówki? – Spytał Ratliff, siadając na kanapie. Pogładził miękką skórę i
wziął głęboki oddech.
- Bądź
subtelny, ale erotyczny. Zajmij się sobą. Zachwyć mnie.
Nie wierzę, że dałem się w to wciągnąć…
Ciekawe, co mu jest? I jak Ty to robisz, że tak przywiązuję się do Twoich bohaterów, że za każdym razem, kiedy mają popełnić błąd, mam ochotę krzyczeć, żeby tego nie robili? XD
OdpowiedzUsuńSuper rozdział, chociaż nie wierzę, że Tommy to zrobił :c Ale pisz dalej, bo jestem ciekawa co się stanie! :)
OdpowiedzUsuńSzczerze powiem że czytałam i zachwycalam sie każdym Twoim opowiadaniem. Ale postać Tommy'ego w tym opowiadaniu narazie mnie odrzuca. Nie jestem fanką brukania postaci ;) to dla mnie za ciężkie i odbiera mi troche przyjemności. Ale jak zawsze historia jest pisana bardzo bardzo profesjonalnie i bogato językowo. Na 1000% bede czytać dalej choćby po to by sprawdzić jak bardzo ich zbrukasz lub przeciwnie, oczyścisz. Tak czy siak, jestem fanką. :)
OdpowiedzUsuń